Jeszcze kilka dni temu słyszeliśmy o kilkuset przypadkach zakażenia koronawirusem. Ostatnio liczba ta drastycznie wzrosła i sytuacja zaczyna się robić nerwowa. Ratownik medyczny Sławomir Pawlik na co dzień zajmuje się zakażonymi ludźmi i musi patrzeć na ludzkie dramaty.
“Coraz częściej słyszę, że koronawirusa nie ma” – mówi w wywiadzie dla “Gazety Wyborczej”. Oburzają go niektóre zachowania, które obserwuje – tłumy w knajpach i centrach handlowych bez zachowania podstawowych zasad zalecanych w dobie epidemii. Denerwują go osoby, które noszą maseczkę na brodzie zamiast na ustach i nosie.
Jak słyszę, że będą w moim rodzinnym Łowiczu robić protest antycovidowy, bo cała ta epidemia, jak twierdzą, jest sztucznie pompowana przez media. Mam wtedy ochotę krzyczeć: “Ludzie, wy się, k.. a, obudźcie”! Bo zaraz tu będziemy mieli nie czerwoną strefę, tylko purpurową.
– mówi dalej ratownik.
Sławomir Pawlik wspomina też o tragediach rodzinnych, których musi być świadkiem. Przytoczył jako przykład sytuację, kiedy przyjechał pobrać wymaz od kobiety i córek, które chwilę wcześniej dowiedziały się o śmierci ojca i męża z powodu COVID-19.
Córki, duże dziewczyny, siedziały bez ruchu i ściskały jakieś misie. Próbowałem wspierać. Coś mówiłem, żeby się trzymały. Nie pamiętam dobrze, bo sam płakałem, uwięziony w zaparowanej masce. Dlatego tak mnie wkurza to, co teraz się dzieje.
– przyznaje ratownik w wywiadzie dla Gazety Wyborczej.
Sam premier przed wyborami mówił, że epidemii już nie ma, że opanowali sytuacje. Komu wierzyć?